autor: miras » czw gru 07, 2006 4:01 pm
--------------------------------------------------------------------------------
Dzieci rasy panów
Dzieci Lebensbornu
W latach 1936-1945 w klinikach Lebensbornu – programu SS krzewienia rasy aryjskiej – urodziło się od 6000 do 8000 dzieci. Większości z nich przez całe lata nie wyjawiano okoliczności ich narodzin ani tego, kim byli ich ojcowie. Niektóre do dziś nie Droga, jaka przywiodła Guntrama Webera do tego uroczego miasteczka z konnymi wozami i domami z pruskiego muru, była długa, bolesna i wcale nie przyniosła mu ukojenia.
Cztery lata temu Weber odkrył, że jego ojcem nie był, jak twierdziła matka, młody żołnierz, który padł z honorem na polu bitwy podczas drugiej wojny światowej. Był nim wysoki stopniem oficer SS, który nadzorował eksterminację dziesiątków tysięcy ludzi, gdy stacjonował na terenie obecnej zachodniej Polski.
"Umarł w spokoju w Argentynie, a jego dawni towarzysze stanęli nad jego grobem z wyciągniętymi w górę prawicami – mówi Weber, a jego głos przepełnia złość i żal. – Rasista na zawsze pozostaje rasistą".
Kiedy 63-letni Weber wyjawiał swą historię siedzącym w ciszy posiwiałym ludziom, ich reakcją były pełne zrozumienia potakiwania, ale nie zaskoczenie. Większość z nich również mogła opowiedzieć o oszustwie i niespodziewanym odkryciu, o przeszłości, która okazała się fałszem, o mrocznej prawdzie skrywanej za wieloletnim milczeniem.
To dzieci Lebensbornu, programu SS mającego krzewić rasę aryjską. W ów chłodny weekend ludzie ci spotkali się w pewnym miasteczku na skraju środkowych Niemiec, by po raz pierwszy mówić publicznie o swoim przerażeniu na wieść, że zostali urodzeni po to, by być następnym pokoleniem nazistowskiej elity.
"To przypadek odwrotny do holokaustu – powiedziała 63-letnia Gisela Heidenreich, terapeutka rodzinna z Bawarii, której matka była niezamężna, a ojcem, jak się później dowiedziała, był wyższy oficer SS. – Chodziło o to, by wszelkimi możliwymi sposobami umacniać rasę aryjską".
Lebensborn, czyli źródło życia, to kliniki rozsiane po całych Niemczech i krajach sąsiednich, gdzie ciężarne kobiety, na ogół samotne, udawały się, by potajemnie urodzić dziecko. Znajdowały się tam pod opieką lekarzy i pielęgniarek zatrudnianych przez SS, budzącą grozę paramilitarną formację partii nazistowskiej.
Jedna z takich klinik stała na szczycie wzniesienia w Wernigerode, miasteczku w górach Harzu. Budynek ten, od dawna opuszczony, znalazł się na trasie zaprawionego gorzką nostalgią powrotu do domu około 40 osób, które stawiły się na spotkanie stowarzyszenia znanego jako Ślady Życia.
Aby zostać przyjęte do Lebensborn, ciężarne kobiety musiały odpowiadać określonym kryteriom rasowym – blond włosy i niebieskie oczy – wykazać, że nie cierpią na żadne choroby genetyczne i móc dowieść tożsamości ojca, który również musiał spełniać te kryteria. Zobowiązane były przysiąc lojalność nazizmowi, a w trakcie pobytu w klinice poddawano je indoktrynacji.
Wielu ojców było oficerami SS mającymi własne rodziny. Heinrich Himmler, szef SS, zachęcał swych ludzi, by płodzili dzieci pozamałżeńskie i przyczyniali się w ten sposób do tworzenia niemieckiej rasy panów.
W latach 1936-1945 w klinikach tych urodziło się od 6000 do 8000 dzieci. Ze względu na tajność programu większości z nich przez całe lata nie wyjawiano okoliczności ich narodzin ani tożsamości ojców, których personaliów nie zapisywano w metrykach. Niektóre z nich do dziś nie poznały prawdy.
Dopiero w ostatnich 20 latach, kiedy mur milczenia zaczął się kruszyć, badacze mogli zająć się dokumentacją programu Lebensborn. Obalili oni mity, wedle których kliniki te były nazistowskimi domami publicznymi, gdzie kobiety o lnianych włosach gotowe były oddawać się oficerom SS.
"Dzieci poczynane były w zwykły sposób: w efekcie romansów, przypadkowej schadzki itp. – mówi Dorothee Schmitz-Koester, autorka książki o Lebensborn. – Aborcja była wówczas w Niemczech zakazana, a w wielu przypadkach kobiety nie chciały opiekować się dziećmi".
Niektóre z matek oddawały je do adopcji rodzinom esesmanów. Inne wychowywały je samotnie, mówiąc, że ojciec zginął na wojnie. Kobiety z nieślubnymi dziećmi z okresu nazistowskiego narażone były w powojennych Niemczech na szczególne szykany. Wiele z nich do końca swych dni cierpiało w milczeniu – wspominają ich dzieci. Niektóre miały problemy psychiczne, inne sięgały po alkohol. Odkrycie prawdy było równie traumatyczne dla dzieci.
Weber, nauczyciel z Berlina, wciąż usiłuje uporać się ze swym niedawno odkrytym pochodzeniem. Wskazówki udzielone przez członków rodziny, a następnie własne ustalenia, pozwoliły mu dociec prawdy. Do najbardziej nieprzyjemnych odkryć należało to, że jego ojcem chrzestnym był Heinrich Himmler.
"Większość dorastała zdając sobie sprawę, że z ich narodzeniem wiąże się jakaś tajemnica – mówi Schmitz-Koester. – Mieli żal do swych matek, ponieważ zostali okłamani lub porzuceni. Niektórzy czuli wstyd. Ale są też tacy, którzy odczuwają dumę z przynależności do Lebensbornu. Uważają się za elitę".
Dla dzieci Lebensbornu urodzonych poza Niemcami życie było jeszcze cięższe. SS założyło klinikę w okupowanej przez nazistów Norwegii, ponieważ Himmler cenił wygląd Skandynawów. Te dzieci norweskich matek i niemieckich żołnierzy po wojnie uznano za dzieci wroga i poddawano bezwzględnej dyskryminacji.
W krajach okupowanych odbierano też rodzinom dzieci spełniające rasowe kryteria Himmlera. Następnie wysyłano je do Niemiec, gdzie ich wychowaniem zajmowały się rodziny nazistów.
Spotkanie stowarzyszenia Ślady Życia stało się również dowodem, że inżynieria rasowa nie spełnia pokładanych w niej niegdyś nadziei. Zebrani tu Niemcy niczym nie różnią się od swych niemieckich rówieśników: mężczyźni mają szpakowate bródki i łysiny, kobiety noszą okulary, mają posiwiałe włosy.
"Jestem tu wyjątkiem" – powiedziała Heidenreich, wysoka kobieta o długich blond włosach i jasnoniebieskich oczach. Jako pierwsza z dzieci Lebensbornu, która napisała o tym książkę, twierdzi, że ten złowrogi program ma swe echo także w dzisiejszym świecie. Wraz z postępami genetyki wybredni rodzice będą mogli dobierać cechy swych nienarodzonych jeszcze dzieci. Ze względu na tę możliwość, mówi Heidenreich, nie wolno sądzić, że zło czasów nazizmu należy już do historii. "Jeśli zaczniemy produkować blondwłose i niebieskookie dzieci, czy możemy winić tylko Hitlera?" – pyta.
Ona urodziła się w klinice w Oslo, choć jej rodzice byli Niemcami. Matka postanowiła rodzić właśnie tam, by znaleźć się jak najdalej od bawarskiej wioski, w której dorastała. Heidenreich nie dowiedziała o swoim pochodzeniu, ale nabrała podejrzeń, widząc w telewizji film dokumentalny o dzieciach Lebensbornu. Dzisiaj z trudem udaje się jej zrozumieć, jak jej matka, taka miła starsza pani, mogła być niegdyś nazistką. "Była wspaniałą babcią, choć straszną matką" – wspomina.
Nie wszyscy przeżyli taki wstrząs. Ruthild Gorgass, urodzona właśnie w Wernigerode, dowiedziała się o wszystkim od matki jako nastolatka. Gorgass miała nawet pewien kontakt ze swym ojcem, menedżerem w fabryce chemicznej